Teraz opiszę rzecz karkołomną (osoby o słabym sercu prosze nie czytać).Gwałtownie zwalniam czując ogromne przeciążenia (tzn. odpuszczam gaz). "Wykładam się" w prawo aby następnie gwałtownie zmienić kierunek wyłożenia w lewo (tzn. najpierw skręt w prawo a potem w lewo w celu zawrócenia na skrzyzowaniu przy prędkości ok. 3-6 km/h).
Serce wali jak młotem, obroty maleją, moc spada, dam radę pojechać dalej czy uduszę rumaka i pchanie do domu ?
Dodaję gazu, puszczam sprzęgło, obroty rosną szary mustang wyje i zwalnia 4, 3km/h. Zaczyna go rzucać na boki, trace równowagę. Co się dzieje ?
Aaaaaaa ze stresu wrzucilem luz. A więc sprzegło, jedynka, malutko gazu, puszczam sprzęgło i...
kilkadziesiąt kilo pcham do domu (szarpnał i zgasł).
A dalej - czytaj od poczętku. Zapalam, wsiadam, sprzęgło, jedynka, ojciec pcha, puszczam sprzęgło i gnam, gnam, gnam .....
Jak się domyślacie po kilku razach/dniach ojczulek się zbuntował i musiałem się nauczyć ruszać.
A wieczorem przed pójściem spać oglądałem 3 (słownie trzy) foldery z super maszynami japońskimi - każdy o takich marzył.
Suzuki, Kawasaki, Honda. (Fader je gdzieś wymarał za ponoć "ciężkie pieniądze" - a ja nawet nie wiem gdzie i kiedy je wy.... wyrzuciłem).